Przeczytałam ostatnio słodko-gorzki tekst o kulturze, udostępniony na facebooku przez Jacka Poniedziałka. Pomyślałam, że światełko w tunelu jest, ale droga do niego jeszcze długa i żmudna. Coś migocze, ale żeby jasność rozjaśniła mroki, potrzeba lat świetlnych. Doprecyzowując chodzi między innymi o teatr. W stolicy naszej. I odbiór sztuki/sztuk – nie przez statystycznego odbiorcę, ale przez…władzę, ludzi mądrych przecież i wrażliwych na problemy współczesnego świata. Autor tekstu pisze: Hanna Gronkiewicz-Waltz nie ma zielonego pojęcia o kulturze. Wielokrotnie udowodniła, że jest zwykłą księgową dla której publiczne teatry są tylko słupkiem w exelu. Nigdy nie rozumiała i nie zrozumie, bo najwidoczniej przerasta to jej możliwości intelektualne, czym dla Warszawy i polskiej kultury jest… I tu pada nazwa teatru. Autor ubolewa, że Pani Władza nie docenia skarbu, który w mieście rozświetla mroki. „Skarbu” nie docenia, bo go nie widziała, taka jest smutna konkluzja. Z pełną świadomością nie podaje nazwy teatru, którego renoma znana jest nie tylko w Polsce ale i na świecie. Chodzi o sposób, o podejście, o spojrzenie, o traktowanie tego, co dobre w naszym życiu kulturalnym. Zbudować jest trudno, zniszczyć łatwo. Szkoda. Smutno. Słodszy akcent tego tekstu dotyczy kilku oficjeli, którzy, jak się okazuje, na sztukach bywają, czasem nawet list z gratulacjami wyślą, a i swoje przemyślenia upublicznią. Do grona należy Prezydent Poznania – Ryszard Grobelny, który „przetrawił” sztukę Radosława Rychcika „Dwunastu gniewnych ludzi” i wyznał z obezwładniającą szczerością: Kulturalne wydarzenia nie odbywają się w oderwaniu od rzeczywistości. Przekonałem się o tym dość boleśnie podczas premiery spektaklu Teatru Nowego (…). Wybrałem się na to przedstawienie jako gorący miłośnik filmu Sidney’a Lumeta – filmu o potędze demokracji, która sprawia, że suma pojedynczych ludzkich doświadczeń może się przełożyć na społeczne dobro. Ze sceny na scenę rosło jednak moje zdumienie: ta sama historia, ci sami bohaterowie, te same teksty – a jednak nic się nie zgadza. Po scenie miotało się dwunastu wściekłych, sfrustrowanych, zakompleksionych mężczyzn. Było głośno, nerwowo, chaotycznie. Zaczęło mnie to drażnić, a nawet złościć. Po wszystkim uświadomiłem sobie jednak, że w takim odczytaniu tekstu Reginalda Rose’a jest głęboki sens. Takie widzenie bliższe jest, w gruncie rzeczy, prawdzie o demokracji. Kiedy patrzymy na naszą polityczną debatę, […] trudno oprzeć się wrażeniu, że jej uczestnicy wcale nie dążą do społecznego dobra. Większość z nich daje ujście swoim pojedynczym złościom, pojedynczym frustracjom, pojedynczym kompleksom – dokładnie tak, jak dwunastu przysięgłych ze sceny. Zostałem po tym spektaklu z kilkoma pytaniami […].
Spójrzmy na film. Niedawno wszedł do kin obraz Sławomira Fabickiego „Miłość”. Film uznawany za wybitne dzieło twórcy, który już wcześniej nominowany był do Oskara za „Męską Sprawę”. „Miłość” zdobyła już nagrody. Za granicą – statuetkę za najlepszy film na Vilnius International Film Festival. Serce rośnie. Czy o filmie jest głośno? Nie bardzo. Dlaczego? Za zwyczajny? Za mało kontrowersyjny? Pytania można mnożyć.
Marcin Dorociński, który nomen omen w „Miłości” zagrał, na spotkaniu ze studentami Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w pracowni prof. Artura Krajewskiego – powiedział o drugim sezonie serialu „Głęboka woda” – świetnie przedstawionej i zagranej historii pracowników społecznych, mierzących się z problemami zwykłych ludzi. Serial zrobił furorę za granicą, bardziej spodobał się tam, niż na naszym rodzimym podwórku. Podano informacje, że zostanie on sprzedany do 10 krajów, był nominowany do nagród w 52. Festiwalu Produkcji Telewizyjnych w Monte Carlo, aż w trzech kategoriach. Dostąpił tego zaszczytu jako jedyna polska produkcja. Serce rośnie. Pewnie. Czy o filmie jest głośno? Nie bardzo. Trudno będzie przebić popularność „M jak Miłość”, „Barw Szczęścia” czy „Pierwszej Miłości”. Prawa rynku i publiki.
Tak sobie myślę, co czeka młodych, zdolnych, ambitnych ludzi w tym kraju. Koordynuję działania Wizytującej Akademii Sztuk, która prowadzi warsztaty z szeroko rozumianej edukacji artystycznej przy pomocy Europejskiego Funduszu Społecznego /podobne wsparcie ma „Głęboka Woda”/. Młodzież – bardzo zdolna – rozwija się aktorsko, animacyjnie, fotograficznie, filmowo. Jak patrzę na turbo doładowanie, pozytywną energię i umiejętności tych młodych ludzi – serce rośnie. Naprawdę. Ale do czasu, bo zaraz puka refleksja – a co będzie jak ta fajna, energetyczna młodzież będzie chciała działać kulturalnie, tworzyć teatr, dawać koncerty, projektować plakaty, zakładać galerie – Kto ich wesprze? Stanie za nimi murem? Szczerze – nie wiem. Od 4 edycji jestem współorganizatorem Interdyscyplinarnego Festiwalu Sztuk w Żyrardowie. Festiwalu, który de facto finansuje się sam. Festiwalu, który robi świetną promocję, nie tylko miastu, ale całemu regionowi. Festiwalu, który pomimo wyboistej drogi przy jego realizacji – wciąż jest. Festiwalu, który gromadzi rzesze wolontariuszy. Festiwal, który odwiedziło ponad 1700 artystów. Krystyna Janda oglądając festiwalowe działania powiedziała: Świetna wystawa, świetne miejsce. Wspaniali artyści i ludzie. Wielkie gratulacje i zaskoczenie tym co widziałam oraz atmosferą. Europejski poziom i styl. Młodzieńczy entuzjazm. Skuteczność zadziwiająca. Nie trzeba lepszej rekomendacji. Serce rośnie. A Festiwal dalej musi radzić sobie sam, bez wsparcia miasta i jego władz.
Koordynuje też działania warszawskiej Galerii Rozwijania Talentów i Umiejętności. Ostatnio na warsztacie aktorskim pojawiła się grupa młodych ludzi z dobrego liceum, która działa w kółku teatralnym. Planują wystawienie sztuki o życiu Caravaggia. Serce rośnie. Okazuje się jednak, że w szkole nie ma już sceny, na której można spektakl pokazać, więc młodzi muszą zakasać rękawy, spiąć pośladki i sami się zorganizować. Znaleźć fajne miejsce na prezentacje spektaklu. A łatwo nie jest.
Wiadomo, że pesymistę od optymisty różni między innymi spojrzenie na ilość płynu w szklance. Ten drugi pewnie powie, że kultura w Polsce jest cool, mamy fajne seriale, teatry i festiwale też są. Więc o co chodzi?
Może o to, co powiedział Sławomir Fabicki na Festiwalu Sztuk w Żyrardowie, we wrześniu 2012 roku: Musimy zrozumieć, że kultura buduje prestiż, który rozkręca inne dziedziny gospodarki. Oby te słowa stały się faktem.
Marta Ewa Olbryś