3 pytania do… Dariusza Kaczanowskiego
JJ – 10 kwietnia mija trzecia rocznica katastrofy smoleńskiej. Był Pan wtedy posłem i pamięta to tragiczne wydarzenie. Jak Pan wspomina tamten dzień?
Dariusz Kaczanowski – Dzień przed katastrofą smoleńską był dniem posiedzenia Sejmu. Był to piątek i na sali plenarnej było mało parlamentarzystów. Przypomnę, że duża część posłanek i posłów szykowała się do podróży pociągiem do Katynia. Pamiętam jak poseł Przemysław Gosiewski wpadł spóźniony na obrady. Jak zwykle z wypchaną teczką i papierami pod pachą. To był ostatni raz gdy widziałem go żywego. Zresztą to była ostatnia osoba z mojego klubu poselskiego, z którą się tego dnia zetknąłem. A potem był tragiczny sobotni ranek. Z telewizora usłyszałem pierwsze informacje na temat jakichś kłopotów z rządowym samolotem (tego dnia miałem być na weselu Marcina Rosińskiego – ostatecznie byłem tylko obecny na uroczystości kościelnej). Wtedy jeszcze spokojnie czekałem na relację telewizyjną z obchodów rocznicy mordu katyńskiego. Przecież tam było wiele moich koleżanek i kolegów z ław sejmowych. Jak się niebawem okazało, byli tam tylko ci, którzy dotarli na miejsce innymi środkami transportu. Tych, co lecieli rządowym samolotem, więcej już nie zobaczyłem. Potem był tylko szok i niedowierzanie. I liczne telefony z pytaniami. To był koszmar, wielki koszmar. Musiałem wtedy wyjść na długi spacer i to wszystko sobie jakoś poukładać.
JJ – Co Panu utkwiło najbardziej w pamięci z tamtych tragicznych dni?
Dariusz Kaczanowski – Przede wszystkim to były dni, które na zawsze zostaną w mojej pamięci – choć tak naprawdę pewnie prawie wszyscy je mocno przeżywaliśmy. Oddanie hołdu na sali plenarnej w Sejmie, ta cisza, a przede wszystkim te puste miejsca. Zwłaszcza te, które zajmowały Ola Natalli-Świat czy minister Grażyna Gęsicka – posłanki, z którymi miałem stały kontakt. Następne dni to obecność na płycie lotniska i lądowania samolotów z wieloma trumnami. Oddanie hołdu parze prezydenckiej w Pałacu Prezydenckim. No i uroczystości żałobne w Warszawie i w Krakowie związane z pochówkiem na Wawelu. Pogrzeb Pani senator Janiny Fetlińskiej w Ciechanowie. Jednak dla mnie tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć, był ten nastrój powagi, solidarności i jedności. To było bardzo silne, wręcz fizycznie odczuwalne uczucie. Taki nastrój całego społeczeństwa nie zdarza się często, tylko w sytuacjach bardzo wyjątkowych. Staliśmy się sobie bliscy i była w tym pewna moc. Tak wtedy było. Szkoda tylko, że trwało to tak krótko. Wtedy jednak myślałem, że to tragiczne wydarzenie musi zmienić nas wszystkich, zmienić na lepsze. Niestety tak się nie stało – przemysł pogardy znowu ruszył pełną parą. Znowu zaczęły się skandaliczne ataki, żarty, nawoływanie do skończenia z żałobą, apele o tym by zapomnieć o tym wydarzeniu, nie pytać więcej o przyczyny itp. Widać było, jak wielka była obawa przed ewentualną stałą zmianą postawy Polaków. Tej postawy, którą można było zobaczyć na Krakowskim Przedmieściu. Budzenie się tożsamości narodowej, myślenie w kategoriach całego państwa, przeprowadzenie gruntownych zmian – to było za dużo. Jak z tym walczono wszyscy wiemy. Mnie utkwił najbardziej w pamięci krzyż zlepiony z puszek po piwie. Są pewne granice…
JJ – Jak Pan ocenia to, co nazywa się śledztwem smoleńskim? Czy uważa Pan katastrofę smoleńską za wyjaśnioną?
Dariusz Kaczanowski – Przede wszystkim nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że „państwo polskie zdało egzamin”. W mojej ocenie oblało go na całej linii. Błędy popełniono już na samym początku – przede wszystkim oddając całkowicie śledztwo w ręce Rosji, oraz nie zwrócenie się o pomoc do NATO czy UE. Opieranie się wyłącznie, jak to zrobiła komisja J.Millera, na raporcie MAK potwierdziło tylko to, jak wielki był to błąd. Wiara w to, że strona rosyjska wiarygodnie przeprowadzi śledztwo m.in. w swojej sprawie, jest po prostu naiwna. Świadczą o tym m.in. kłamstwa o pijanym generale Błasiku, wielokrotnym podchodzeniu samolotu do lądowania, presji wywieranej przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, na zacieraniu śladów powypadkowych kończąc. Nawet wysokość „pancernej brzozy” była za trudna do ustalenia. Smutnym zwieńczeniem tych „czynności” były tzw. dochówki, zamiana ciał i ekshumacje. Niestety, polska strona rządowa dokładnie wpisała się w ten styl wyjaśniania katastrofy, czego kulminacją było tuszowanie faktu znalezienia śladów TNT na wraku. Do tej pory nie wiemy dlaczego premier Tusk oddał całe śledztwo w ręce Rosjan. Dlaczego rozdzielono wizyty? Dlaczego awansowali wszyscy Rosjanie zaangażowani w lądowanie naszego samolotu? Pytań jest wiele, a odpowiedzi nadal brak. Nie wiem czy pod Smoleńskiem doszło do zamachu, ale wiem, że gdyby nie działalność komisji Antoniego Macierewicza i związanych z nią ekspertów i nadzwyczajna wytrwałość rodzin ofiar, to wiele spraw byłoby zamiecionych pod dywan. Praktycznie cały czas słyszymy o nowych wątkach, powstają filmy, są też publikacje, które rzucają nowe światło na prowadzone śledztwo i samą katastrofę. Wszystko to powoduje, że śledztwa nie można uznać za zamknięte. Choć strona rządowa, przy pomocy dyspozycyjnych zaprzyjaźnionych mediów, z całą determinacją dąży do zamknięcia dyskusji, szydzenia z niewygodnych ekspertyz i opinii, to trzeba powiedzieć, że oficjalna wersja w wielu zasadniczych punktach została odkłamana. Moim zdaniem, by w pełni wyjaśnić to, co zdarzyło się 10.04.2010r. należy powołać niezależną, najlepiej międzynarodową komisję i przeprowadzić śledztwo w oparciu o badanie dowodów. Katastrofa smoleńska była przełomowym i wyjątkowym wydarzeniem w naszej historii. Dlatego też należy wyjaśnić ją rzetelnie i do końca. Tego wymaga myślenie w kategoriach zdrowego państwa i przyszłości Polski. Wyjawić prawdę, nawet gdyby okazała się ona bardzo trudna. Jesteśmy to winni wszystkim tym, co tam zginęli. Ja wiele z tych osób znałem.
rozm. Jerzy Jankowski
Skomentuj